Głośne stukanie obcasów przerwało trwającą od dawna ciszę. Zapadki w zamku przeskoczyły, gdy ostrożnie stąpająca postać zatrzymała się, by otworzyć drzwi. Gdy te tylko skrzypnęły niewdzięcznie, od razu poczuła, że w pomieszczeniu jest przeraźliwie zimno; wiatr smagał odsłonięte fragmenty jej ciała, choć płomień jedynej świecy, z wolna topiącej się wprost na mały drewniany stolik, nie poruszał się wcale. Brakowało okien, przez które mógłby ulecieć biały dym tłoczący się tuż nad podłogą.
W najdalszym kącie pokoju siedział mężczyzna. Jego ciemne włosy opadały na twarz, a całe ciało było przygarbione; łokcie opierał na kolanach, w rękach mełł kawałek sfatygowanego papieru, wpatrując się w niego, jakby był najważniejszą rzeczą na świecie. Nie podniósł wzroku nawet wtedy, gdy gość stanął tuż przed nim, by on mógł zobaczyć długie, zgrabne nogi i rękę opartą na biodrze, wraz z delikatnym pierścionkiem na najmniejszym palcu.
– Fortuna – szepnął bez emocji.
– To ja – odparła wyraźnie, głosem niezbyt wysokim, ale i nie niskim, lekkim, hipnotyzującym.
– Nie powinnaś była tu przychodzić –
1
powiedział równie cicho, starając się nie zdradzić swej niechęci do faktu, że przybyła tu nieproszona. Nie chciał nikogo widzieć, nie chciał nikomu zrobić krzywdy.
Kobieta spojrzała na niego ze smutkiem. Od kiedy pamiętała, zawsze mówił tak, by go zrozumiano – i ani o pół tonu głośniej. Nigdy nie obnosił się ze swoimi poglądami, nie miał w zwyczaju nikogo przekrzykiwać. Zamiast tego skupiał swą uwagę na własnej osobie – lecz w tym jego zachowaniu nie było ani odrobiny egoizmu. Starał się jedynie dążyć do kolejnych celów w taki sposób, by nie musiał później niczego żałować. A przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
Być może dlatego, że, paradoksalnie, rzadko zdarzało mu się postępować w zgodzie z własną moralnością.
– Ojciec kazał mi przyjść i cię stąd wyciągnąć.
– Nic nowego – mruknął bezczelnie.
– Nie ignoruj mnie – ostrzegła, jednak w jej głosie nie usłyszał ani odrobiny złości czy poirytowania. Naprawdę chciała mu pomóc.
Była niesamowita. Zawsze wszystko jej się udawało, nigdy nie musiała niczego naprawiać. Z naprędce poczynionych wyliczeń wynikało więc, że ona miała prawo żyć
2
wśród ludzi. On nie.
– Minął tydzień od czasu, kiedy zamknąłeś się tutaj – kontynuowała. – Nie powinieneś tak postępować. Cokolwiek byś o tym sądził, świat naprawdę cię potrzebuje.
– Potrzebuje? – zaśmiał się bez cienia radości. – Kpisz sobie.
– Co ci się stało? – spytała, puszczając jego uwagę mimo uszu. – Zawsze byłeś – co i tak ciężko mi zrozumieć – zamknięty w sobie, ale nigdy jeszcze nie przyszło ci do głowy, żeby odizolować się od wszystkiego, co nas otacza.
– Doszedłem do wniosku, że to najlepsze, co mogę zrobić. Zarówno dla ciebie, jak i dla całej reszty.
– Czemu? – W zamyśleniu zerknęła na dogasającą świecę i zbliżyła do niej dłoń. Ogień nie dawał ani odrobiny ciepła.
– Nic wam do tego: ani tobie, ani ojcu – rzekł już bardziej zdecydowanie, podążając wzrokiem za jej ręką. – Nie macie pojęcia, jak ja czuję się na tym świecie – i jak świat czuje się, gdy jestem w pobliżu. – Spróbowała nawiązać z nim kontakt wzrokowy, ale on cały czas patrzył na zimny ogień. Pogięta kartka w jego palcach kołysała się w takt powiewów wichru, które wciąż błądziły po
3
pomieszczeniu.
– Co takiego się wydarzyło? O czym nie chcesz mi powiedzieć? Czemu mnie odrzucasz? Chciałabym ci pomóc, ale nie wiem nawet, od czego powinnam zacząć.
Milczał długą chwilę zasypany pytaniami, a kiedy w końcu się odezwał, w jego oczach nie zauważyła już tej samej zgody na wszystko, co działo się wokół, a jedynie wielki żal do siebie i świata za to, czego musiał się wcześniej dopuścić.
– Odejdź, Fortuno. Po prostu odejdź. Masz swoje życie, swoje szczęście, swój czas, którego nie powinnaś marnować na rozmowy ze mną.
Cienkie obcasy zastukały raz i drugi. Kiedy odsunęła się o parę kroków, powietrze stało się jeszcze zimniejsze, a myśli mężczyzny szybko wróciły do wydarzeń zeszłego tygodnia. Tak bardzo chciałby o wszystkim zapomnieć, choć wiedział doskonale, że nie może tego uczynić. Jedynym wyjściem z sytuacji, w jakiej się znalazł, było nieustanne przekonywanie samego siebie o niewłaściwości tego, czego się dopuścił – bo z pewnością było to niewłaściwe. Musiał o wszystkim pamiętać, by nigdy już nie popełnić tego samego błędu. Był zmuszony odpokutować swoje winy myśleniem o tym, co
4
się wydarzyło – i, co bolało go najbardziej, wieczną samotnością.
A może trzeba było posłuchać rad i iść za samozwańczą wybawicielką? Nie. Dobrze, że odeszła.
Dopiero skrzypnięcie krzesła znajdującego się gdzieś w ciemności po drugiej stronie pokoju oznajmiło mu, że kobieta wcale nie zrezygnowała ze swych zamiarów. Wręcz przeciwnie – postanowiła zostać tu dłużej, wysłuchać go i przekonać do swoich racji.
Uparta jak zwykle. Zawsze starała się, by wokół niej działo się jak najlepiej – w dodatku nigdy nie odnosiła w tej kwestii porażek. Rzadko się smuciła, jeszcze rzadziej pozwalała innym smucić się w jej obecności. Wesoła, pogodna, zdolna. Piękna.
– Słuchaj, siostrzyczko. Nie wiem, czemu aż tak ci zależy, ale przesiadywanie tu nie jest dobrym pomysłem. Tyle rzeczy mogłabyś w tym czasie zrobić, tylu ludziom pomóc. – Fortuna milczała. Jej przenikliwe spojrzenie szukało wyjaśnienia, jej błękitne oczy odbijały zimne światło świecy. Kiedy tutaj przyszła, płomień był zwyczajny: niezbyt wysoki i o pomarańczowym kolorze. Teraz z nieokreślonego powodu wydłużył się i nabrał jaśniejszej barwy, by stać
5
się niemalże białym.
Zawsze zastanawiało go, jak ona to robi: jak zmienia jego świat, jak wpływa na jego myśli. Wszystko przecież było oszustwem – więc jak mogłaby, specjalnie dla niego, wokół jednego stworzyć jeszcze większe?
A może to ona była kłamstwem?
– Będę tu siedzieć, dopóki nie usłyszę prawdy. – Przecież ją znasz, przeszło mu przez myśl, ale gdzieś w głębi poczuł niepokojące uczucie irytacji – zarówno z powodu jej zainteresowania wszystkim, co wcale przecież jej nie dotyczyło, jak i faktu, że coraz bardziej miał ochotę do wszystkiego się przyznać. Nie lubił się denerwować, ale jeszcze bardziej nie tolerował wścibskich pytań.
– To nie twoja sprawa. Zajmij się sobą.
– Nie. Najpierw cię wysłucham.
– Nie mam ci nic do powiedzenia – odparł stanowczo, a ton jego głosu nieco się podniósł. Dość miał ciągłego dociekania, dość wtrącania się w nieswoje sprawy.
– Powiedz mi – zaczęła cicho, a każde kolejne słowo wypowiadała coraz wyraźniej. – Powiedz, co się stało, do cholery. Albo wstawaj i wychodzimy stąd. Nie możesz tu zostać na zawsze.
– Czemu nie?
– Bo to wbrew Prawom. –
6
Miała rację. Oczywiście, że miała rację. Jeśli on tu zostanie, coś innego na świecie się skruszy – jakieś emocje, jakieś wydarzenia. I to on będzie za wszystko odpowiedzialny.
– Trudno.
– Mów – warknęła. Wtedy coś się w nim złamało. Podniósł głowę i spojrzał na nią ciemnymi oczyma. Płomień świecy rozbłysnął czerwonym światłem.
– Aż tak bardzo chcesz wiedzieć? – spytał zimno. Odetchnął głęboko na jej krótkie:
– Tak.
– Pamiętasz tę dziewczynę, Clayre? – Wolno pokiwała głową, próbując przypomnieć sobie jakieś szczegóły związane ze wspomnianą osobą. O co też mogło chodzić? Faktycznie, opowiadał kiedyś o kobiecie mającej takie imię – a Fortuna pamiętała, że były to same dobre słowa – ale, szczerze powiedziawszy, wiedziała o niej bardzo niewiele. – Szedłem za nią przez jeden słoneczny dzień – potem drugi i trzeci. Szukałem czegoś łagodnego, czegoś, z czego ona mogłaby wyjść, a ja nie miałbym wyrzutów sumienia. Kolejnego wieczora wybrała się do lasu, sama. Zgubiła się. – Fortuna spoglądała na niknący płomień, który czekał na prawdę. Wosk skapywał już ze stolika na
7
ziemię, głuche odgłosy kapania raz po raz wypełniały pomieszczenie. – Nie słyszała żadnych niepokojących dźwięków. Ja także – i to najbardziej mnie martwiło. Była wyczerpana. Prosiłem, szeptałem, krzyczałem, by szła dalej – ale oni przecież nigdy nas nie słyszą. Wtedy zasnęła, ale ja czuwałem.
Kobieta zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna mu teraz przerywać. Poczuła się przez chwilę, jakby była tego dnia razem z nimi. Powietrze zapachniało mokrą trawą. Właściwie bardzo chciałaby się tam wtedy znaleźć – a nawet powinna. Spodziewała się już, jak skończy się ta historia.
– Miała piękne, długie włosy. Prawie białe. Właśnie takie, jak te należące do cnotliwych dziewcząt z dawnych opowieści.
Fortuna uśmiechnęła się smutno. Te szczegóły nie miały żadnego znaczenia, a on mimo to on wspominał o nich z widocznym przejęciem; papier w jego dłoni zatrząsł się niespokojnie. Musiała być zjawiskową istotą.
– Jej jasna sukienka przybrudziła się od przesiadywania na ziemi. Clayre zasnęła na siedząco, oparta o drzewo. Chodziłem po małej polance w tę i we w tę, krążyłem dookoła pnia, zaciskając
8
pięści. Mijała godzina, a ja powoli zaczynałem wariować. Już tak dawno nikt nie cierpiał…
Gęsty dym na ziemi zafalował, kiedy mężczyzna oparł stopę o drugie kolano, odchylił się i spojrzał na niewidoczny w ciemności sufit. Zamknął oczy, szukając właściwych słów do opowiedzenia o swych wspomnieniach, a jednocześnie starając się nie wracać do nich myślami. Często usiłował dokonać tej sztuki – równie często przekonywał się też, jak bardzo jest to niemożliwe..
– Najniższa gałąź drzewa, pod którym smacznie spała, była naruszona tuż przy pniu. Odwróciłem wzrok, nie chciałem się nawet nad tym zastanawiać, nie chciałem tego widzieć. Machnąłem ręką i odszedłem. Chwilę później usłyszałem, jak drewno się łamie i spada na ziemię. Przygniotło także dziewczynę, co do której stanu nie miałem nawet wątpliwości. Poczułem ciepło i spokój.
– Tak musiało być, Pechu. Nie zmienisz przeznaczenia. – Jego siostra wydawała się być pogodzona z losem. Sama nigdy nie zrobiła nic złego, nie miała pojęcia, co znaczy odebrać komuś szczęście, powodzenie, chwilę radości, życie. Tu nie chodziło nawet o wyrzuty
9
sumienia. Nie.
Chodziło o to paskudne wrażenie spełnienia, kiedy komuś dzieje się krzywda. Nienawidził tego w sobie. Musiał czynić przypadkowe zło, musiał sprawiać, by inni wpadali w życiowe pułapki. A tutaj?
Tutaj przynajmniej nikogo nie mógł zabić.
– Zginęła przeze mnie. Myślałem, że umiem nad tym panować, ale mijał dziesiąty dzień, a ja zaczynałem wpadać w obłęd, bo nikt wokół mnie nie czuł bólu. Skąd możesz wiedzieć, co to za uczucie?
– Ja też pragnę być blisko ludzi. Nie musisz mi tego tłumaczyć.
– Tłumaczyłem już nieraz, a do ciebie dalej nic nie dociera. Nie mam zamiaru się powtarzać.
– Braciszku…
– Dopięłaś swego i możesz już wyjść – powiedział sucho, odrywając wzrok od czarnych ścian. – Nie będę cię zatrzymywał.
– Jeszcze nie skończyłam – odparła hardo, wstając z krzesła.
– Ale ja tak. Odejdź.
– Nie! – prawie krzyknęła. – Nie masz pojęcia, co dzieje się na świecie, dlatego że ciebie tam nie ma.
– Nie interesuje mnie to. Więcej dobrego mogę zrobić, siedząc z dala od całej reszty nieszczęść.
– Doprawdy, zawsze byłeś dla mnie zagadką. Nigdy nie umiałam cię
10
zrozumieć, przyznaję. Ale teraz… coś się w tobie zmieniło, poszedłeś o krok za daleko. Nie pojmuję, czemu nie chcesz do nas wrócić.
– Wiesz już przecież wszystko. Czego jeszcze ode mnie wymagasz? – spytał, spoglądając w jej jasne oczy. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co dzieje się wokół mnie, gdy jestem wśród ludzi. Nie chcę, żeby tak dłużej było. Nie mam zamiaru stąd wychodzić.
– Pechu – westchnęła cicho, zrezygnowana. – Nie radzę sobie bez ciebie. Jesteś mi potrzebny, nie umiem istnieć sama. Przestaję czuć, przestaję się cieszyć. Oboje jesteśmy Losem i musimy istnieć razem. Nie rozumiesz?
Pech nie odezwał się już ani słowem. Myślał tylko, dlaczego wspólne egzystowanie zawsze kończy cierpieniem – powodowanym przez niego i do niego wracającym.
– Nieważne jest to, co myślisz. Jesteśmy potrzebni ludziom.
– Ty jesteś im potrzebna. Ja przynoszę tylko złe wydarzenia.
– Uważasz, że będą się cieszyć, gdy przyjdę do nich sama? Czym byłoby dobro bez zła? Musisz być wśród nich, by mój pobyt mógł im przynieść uśmiech. Jeśli będą traktowani zbyt dobrze – tu uśmiechnęła się krzywo,
11
przypominając sobie kilka przykrych sytuacji, mających miejsce podczas jego zbyt długiej nieobecności – cóż, ludzie to tylko ludzie. Jeśli nie będzie wśród nich choć odrobiny cierpienia, sami sobie je stworzą. A wtedy…
– Tak, tak. Wiem. Znam historię o końcu świata. – Podniósł się ciężko, rozprostował zbolałe od przesiedzianego tygodnia kości. Podszedł do kobiety i delikatnie chwytając ją za ramię, wyprowadził z pokoju, samemu ruszając tuż za nią. Uśmiechnął się gorzko, zamykając za sobą drzwi. – Czas pozbawić kogoś szczęścia.
Knot świecy spalił się doszczętnie, a z wolna dudniący o ziemię wosk stworzył kolejny podłużny kształt, który, gdyby wyposażyć go w kawałek sznurka, mógłby znowu posłużyć za świecę. Kiedy jedno zostało zniszczone, drugie – zupełnie gdzie indziej – dostało szansę na zaistnienie.
12