Pióromani - konstruktywny portal pisarski
zygzak

Załóż pracownię
Regulamin

Dzisiaj gości: 203
Dzisiaj w pracowni: 0
Obecnie w pracowni:
ikonka komentarza

Apokalipsa według świętego Borowegoikonka kopiowania

Autor: Jarek Dobrowolski twarz męska

grafika opisu

rozwiń




Drewniane powieki zamrugały przysłaniając zdziwione spojrzenie oczu lśniących upiornym zielonym blaskiem. Borowy podrapał się po stwardniałej skórze głowy przepłaszając spomiędzy porastających ją ciernistych dredów gnieżdżące się tam pająki. W porannej mgle rozlewającej się szronem pod betonowym mostem ledwo dostrzegał sardoniczny uśmiech wodnego demona bawiącego się nabrzmiałym ciałem wyłowionego z rzeki topielca.
– Nie może być – wychrypiał, zaskoczenie kryjąc pod toporną warstwą irytacji. – Nie ma takiego miejsca.
– A jednak – Wodnik czule przeczesał mokre włosy sinego trupa. – Tam dokąd płyną rzeki, daleko poza mgłami znajdziesz lasy porastające dzikie zbocza gór. Pierwotny ląd gdzie żaden człowiek nie postawił jeszcze stopy.
Borowy pokręcił sękatą głową i strzepnął swędzący mech wspinający się na jego ramię. Warknął w irytacji, kiedy kolejna metalowa bestia przejechała z łoskotem wysoko nad ich głowami.
– Po co mi to mówisz? – mruknął przeciągle.
– Bo widzę, że się męczysz stary dziadu – Wodnik rozczapierzył połączone błoną palce, rozwierając szczęki topielca. Wyciągnął

1




czerwonego raka moszczącego się w gardle trupa i pomachał nim sobie przed nosem. – Ty i twoje córki nie możecie znaleźć sobie miejsca. Ile wam tego lasu zostało w okolicy? Parę spłachetków, pomiędzy którymi ludzie rozlali czarną maź swoich dróg. Przyznaj to, że boisz się nawet zbliżać do nich. Stary już jesteś, ślepy i przygłuchy. Nigdy nie wiesz, kiedy te ich huczące potwory nie wyskoczą zza zakrętu, żeby cię ubić tak jak to robią z dzikami i sarnami.
– Musisz to robić? – Borowy odwrócił wzrok od wodnego demona nie chcąc patrzeć na jego zabawy z martwym ciałem.
– Niby co? – Wodnik wykrzywił pomarszczoną twarz udając zdziwienie. Gmerał właśnie nieco głębiej w gardle topielca zastanawiając się, którym otworem wydostaną się gazy zgromadzone w jego brzuchu.
– Ten człowiek – Borowy przeszedł kilka kroków i kopnął plastikową butelkę, którą rzeka wyrzuciła na kamienisty brzeg. – Po co to robisz? Ludzie pewnie go szukają…
– I jeszcze trochę poszukają – Wodnik wyszczerzył rzędy szarych zębów jednocześnie przekręcając głowę topielca i rozciągając jego usta w upiornej parodii uśmiechu. –

2




Odstawię go... jak z nim skończę. Podrzucę gdzieś w zarośla, żeby wędkarze go znaleźli.
– Utopiłeś go?
– W sumie, to nie. Widziałem jak po pijaku wszedł na lód. Nawet chciałem go złapać za nogę i wciągnąć, ale lód sam pękł a on dał się porwać nurtowi. Płynąłem razem z nim i patrzyłem w te jego przerażone oczy. Machał tak śmiesznie rękoma, jak głupi. Ale nie wiedział już gdzie góra, a gdzie dół. Dusił się. Serce najpierw łomotało mu jak ogon leszcza wyrzuconego na plażę, ale zaczęło powoli zwalniać. Kiedy w płucach było więcej wody niż powietrza, zaczął … odpływać. Życie uciekło z niego niczym przestraszona ważka ulatująca z tataraku.
Borowy przykucnął na brzegu rzeki i pozwolił splotom korzeni porastających mu stopy przebić cienką warstwę lodu i wniknąć w wodę. Jego rozbiegany wzrok szukał czegokolwiek, na czym mógłby się zatrzymać.
– Nie chcesz na niego patrzeć? – zdziwił się Wodnik.
– To człowiek. Ludzie są… groźni.
– Przesadzasz.
– Rozplenili się jak grzyb w zmurszałym lesie! Pożarli ziemię. Zabrali nam braci i siostry. Przekabacili biorąc ich za bogów, a w końcu zabili

3




kiedy przyszła nowa wiara, która nie znosi konkurencji. Są jak szarańcza. Wycinają las i sadzą własne drzewa. Płoszą zwierzynę i wszędzie stawiają te swoje legowiska i stalowe wieże połączone linami, w których ujarzmili burzę.
Wodnik pokręcił głową i nachylił się nad topielcem. Szponiastymi paluchami zaczął ugniatać nabrzmiały brzuch, badawczo pociągając przy tym nosem.
– Sam widzisz. Zabieraj córki i wynoś się byle dalej. Znajdź to miejsce. Osiądź tam i go strzeż. Nie można żyć w strachu.
– Bzdury! – Borowy wstał gwałtownie i pożałował tego czując chrupnięcie próchniejących kolan. – Co ty możesz wiedzieć? Taplasz się w ludzkim gównie i śmieciach, a dla zabawy gwałcisz ich trupy...
Wodny demon miał już na końcu pomarszczonego języka kilka szczerych słów odnoszących się do głupiego uporu rozmówcy. Lecz niespodziewanie od betonowych ścian odbił się ryk metalowej bestii. Sztuczne światło rzucane przez oczy stworzonego przez ludzi monstra omiotły nabrzeże pod mostem. Spłoszony Wodnik chwycił ciało topielca i skoczył do wody. Borowy zaś skrył się za betonową podporą. Jego na wpół drewniane serce

4




waliło w rytm fal strachu rozlewających się po prastarym ciele.
Warkot metalowego tworu ludzkiej inwencji zbliżał się nieubłaganie. Niósł ze sobą niewypowiedzianą groźbę. Ucieleśniał wszystkie strachy, jakie nie pozwalały leśnemu demonowi zaznać spokoju.
– Nie ma wytchnienia – Borowy warknął do siebie.
Napędzana iskrą i ogniem maszkara bez ostrzeżenia przestała warczeć, a światła jej oczu znikły niespodziewanie. Leśny demon odczekał chwilę, po czym wyjrzał zza zasłony. W ciszy zaczął wzywać mgłę znad rzeki, aby umknąć przed ludzkim wzrokiem.
Kiedy zimny opar podniósł się wysoko i stał się gęsty, Borowy zaczął cicho przemykać w kierunku lasu. Ukradkiem tylko spoglądał w kierunku ludzkiego pojazdu, lecz nie widział aby żaden człowiek wysiadł z jego wnętrza. Mimo wszystko pragnął czym prędzej się oddalić. Byle dalej od ludzkich oczu.
Początkowo przemieszczał się brzegiem rzeki. Jego sękate stopy kruszyły lud i brodziły w brudnym mule, co chwila gniotąc pozostawione przez ludzi wytwory ich cywilizacji. Szklane lub plastikowe butelki, stare torby oraz wszelkiej maści śmieci, jakie można by sobie wyobrazić.

5





Spoglądając w górę demon nie mógł nadziwić się jak niewiele gwiazd mógł zobaczyć. Wszędobylska łuna bijąca od skupisk ludzkich skutecznie przesłaniała niebo, nie pozwalając by nacieszyć się widokiem bezkresu.
Unikał ludzi. Kiedyś lubował się w obserwowaniu ich. A był przecież czas, kiedy myślał, a nawet miał nadzieję na współistnienie. Pomagał. Naganiał im zwierzynę, odpędzał drapieżniki i czasem prowadził ich bezpiecznie do domu lub tylko dla zabawy mieszał im ścieżki. Ale ludzie nie szukali kontaktu. Nie szanowali tego co naturalne. Brali co im się spodobało. Wycinali lasy, zakładali pola i pożerali zwierzynę. Ich osady rosły jak grzyby po deszczu. Drewniane, murowane, a teraz łączące ze sobą wydobytą z ziemi stal, przetopiony kwarc i coś co nazywali betonem.
Palące gardło powietrze nadal niosło ze sobą szum wytyczonej przez ludzi czarnej drogi przecinającej pola i lasy. Łoskot wydawany przez toczące się po niej blaszane monstra drażnił uszy i wywoływał cierpkie dreszcze przebiegające po twardych plecach demona.
Nie potrafił zrozumieć gdzie podziały się ścieżki, które wytyczał zanim pojawił się tutaj

6




pierwszy człowiek. Jak to się stało, że ta wątła rasa chorowitych i krótko żyjących istot rozmnożyła się niczym zaraza, a następnie pochłonęła wszystko i przemieniła na własną modłę.
W zamyśleniu wszedł w las. Kroczył nim śmiało lubując się w skrzypieniu śniegu pod sękatymi stopami. Z pogardą spoglądał na pogrążone w śnie, spolegliwe drzewa. Już dawno pogodziły się ze swoim losem. Żyły w przekonaniu, że prędzej czy później przyjdzie człowiek i zetnie je, żeby zrobić z nich deski. Nie buntowały się. W ciszy czekały na kres swych dni.
Zwierzyna w lesie była równie nieporadna. Choć sarny czy jelenie łatwo dawały się spłoszyć i unikały ludzi, to Borowy potrafił zastać je grzebiące nosami w stertach śmieci usypywanych przez ludzi gdzie byle.
– Nie ma dla nas miejsca – warczał niezadowolony.
Słowa Wodnika nadal chodziły mu po pożeranej przez korniki głowie. Czy to możliwe, żeby gdzieś tam były pierwotne lasy? Ziemie bez człowieka? Nawet jeżeli, to wyprawa w ich poszukiwaniu zdawała się Borowemu niemożliwa. Bo jak przemierzyć przestrzenie, na których co i rusz trafiało się na ludzkie osady? Jak

7




wędrować, kiedy co chwila nachodziło się na czarną wstęgę drogi i niesioną przez nią śmierć?
Rozmyślając nawet nie zwrócił uwagi na to, kiedy dotarł do znajomej sobie polany. Pamiętał to miejsce doskonale. Jego córka, Mamuna lubiła tutaj spędzać czas plotąc babie lato i czekając na zbłąkane ludzkie dzieci. Kiedyś rosły tu dzikie kwiaty, a wysokie trawy dawały schronienie zającom i polnym myszom. Dzisiaj stał tutaj ogromny słup ze splecionej w geometryczne kształty stali. Unosił on na sobie ujarzmiające burzę przewody, mknące w dal jak okiem sięgnąć przez przecinkę wysypaną głównie piachem.
Nad głową Borowego, gdzieś wysoko z rykiem przeleciał kolejny wytwór ludzkich rąk. Ważka z metalu o skrzydłach wirujących wokół własnej osi.
– Nawet niebo sobie przywłaszczyli – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Co powiedziałeś, ojcze? – cichy głos dobiegł go od strony podnóża metalowej konstrukcji.
Borowy spojrzał w tamtą stronę i postąpił parę kroków.
Tuż pod ujarzmiającym burzę słupem leżała Mamuna. Jej widok sprawił, że na wpół zdrewniałe serce demona niemal nie pękło na dwoje. Wychudzone ciało

8




boginki skręcało się w nienaturalny sposób. Długie, chude łapy oplatały się wokół jej zabiedzonego torsu. Spoglądała w górę wielkimi, szklistymi oczyma.
– Córko… – demon wychrypiał żałośnie stając nad Mamuną. – Powstań. Nie przystoi ci tak leżeć w tym miejscu.
– Kiedy ja nie mogę– odparła cicho.
Borowy kucnął obok niej i przeczesał sękatą dłonią jej cienkie niczym pajęcza nić włosy. Dotknął jej czoła i wzdrygnął się. Było zimne i twarde niczym kamień. Pozbawione życia.
– Co się z tobą stało, dziecko?
– Dziecko… – wychrypiała. – Dzieci… Ludzkie dzieci.
W jej oczach zalśniły wielkie, zielone łzy. Skulia się mocniej i zadrżała.
– Ludzkie dzieci – mówiła coraz słabiej. – Próbowałam…
Leśny demon przeraził się. Jęknął żałośnie i położył obie dłonie na wychudzonej bogince.
– Nie mów córko, że próbowałaś uprowadzić ludzkie dziecko.
Wielkie oczy Mamuny zamknęły się na chwilę. Ponowne uniesienie cienkich powiek wydawało się trwać wieczność i kosztować ją ostatki sił.
– Oczywiście – szepnęła.
– Zabroniłem ci przecież…
– Zakazy… nakazy… –

9




jęknęła. – To ludzkie wymysły. Ja jestem Mamuna. Podmieniam ludzkie dzieci. Biorę i nie oddaję.
– Ludzie są zawistni, córko. Chronią swoje młode. Wiesz przecież.
– Wiem… – odparła prawie niedosłyszalnie. – I płacę za to… z radością.
Jej powieki opadły ciężko, by się już nigdy nie otworzyć. Pojedyncza łza pociekła po jej pomarszczonym obliczu. Długie łapy, którymi się oplotła opadły na ziemię wypuszczając z mocnego uścisku ubrudzoną w piasku i krwi plastikową podobiznę małego dziecka, jakimi ludzie zabawiali swoje młode.
Borowy pochylił głowę. Smutek i żałość zapanowały w jego twardniejącym sercu. Ponad głową słyszał trzaski burzy ujarzmionej w tej dziwnej konstrukcji postawionej tu ludzką ręką. Pod dłońmi zaś czuł jak ciało Mamuny rozpływa się we mgłę i rozwiewa by nie zostawić nic po sobie.
Z gardła leśnego demona wydobył się jęk pełen żałości. Samotność wyciągała po niego swoje lepkie łapska.
Tam dokąd płyną rzeki – w jego głowie zabrzmiał głos Wodnika. – ... daleko poza mgłami znajdziesz lasy porastające dzikie zbocza gór. Pierwotny ląd gdzie żaden człowiek nie postawił

10




jeszcze stopy.
Serce Borowego schwyciła jakaś niewidzialna siła, która próbowała z niego wycisnąć wszelką chęć do życia. Jego trawiony przez korniki umysł szalał i miotał się niczym lis złapany w sidła. Im więcej walczył ze sobą, tym bardziej rozumiał, że nie ma już nic. Nic poza ostatnią córką, która mogła podzielić los Mamuny, lub u jego boku spróbować przebyć ludzki świat i poszukać krainy z opowieści Wodnika.
Wlokąc za sobą sękate łapska, ruszył przed siebie. Uprosił leśne ścieżki, by po raz ostatni poniosły go bezpiecznie do jego dziecięcia. Te zaś odpowiedziały. Układały się pod jego stopami prowadząc go bezpiecznie między ludzkimi osiedlami, z dala od czarnych wstęg przemierzanych przez stalowe potwory.
– Córko – wołał. – Gdzie jesteś?
Nikt mu nie odpowiadał. Choć przemierzał przyjazne ścieżki i zaglądał za najstarsze drzewa, nigdzie nie widział swojego ostatniego dziecięcia. Strach coraz mocniej zacieśniał uścisk na jego starym sercu. Czyżby było za późno?
Zmęczony, zatrzymał się na brzegu leśnego bajora, które przechodziło w bagniste zarośla. Podniósł kamień i cisnął nim krusząc

11




zamarzniętą taflę brunatnej wody.
– Wodnik! – zawołał całą siłą swoich prastarych płuc.
Przez chwilę nic się nie działo. Las szumiał na wietrze. Stare drzewa jęczały i trzaskały poruszającymi się konarami. W końcu nieruchoma tafla bajora drgnęła. Na jej powierzchnię wypłynął bąbel, a potem drugi i następne. Po chwili z bulgoczącej plamy piany wynurzyła się pomarszczona głowa, pokryta szlamem i glonami.
– Borowy… wiesz, że nienawidzę bagnisk – Wodnik strzepnął zielone porosty z czaszki.
– Mamuny już nie ma… – leśny demon wyjęczał żałośnie.
– Współczuję, bracie.
– Moje ostatnie dziecię… nie mogę jej znaleźć – oczy Borowego błagały o pomoc.
Wodnik wyczołgał się na brzeg. Jego połamane, cienkie niczym patyki nogi ciągnęły się za nim bezwładnie.
– Twoja córka... – zastanowił się. – Lubiła śpiewać na skraju rzeki i uwodzić młodzieńców błądzących po lesie, prawda?
Borowy przytaknął tak energicznie, że aż kora odpadła mu z karku.
– Idź zatem na skraj czarnej wstęgi, bracie. Podążaj wzdłuż niej.
Leśny demon cofnął się o krok i z przerażeniem spojrzał na Wodnika.

12




Jak to?
– Ano tak… Tam… tam są ludzkie kobiety, które uwodzą… innych ludzi. Może twoja córka postanowiła się… przystosować. Tam jej szukaj.
– Pośród... ludzi?
Wodnik jedynie wzruszył kościstymi ramionami.
– A masz lepszy pomysł?

     Wyrzygana niegdyś przez potworną machinę, zrobiona z zastygłej mazi czarna wstęga biegła przez pola i lasy łącząc ze sobą wiele ludzkich osiedli. Długimi godzinami Borowy podążał wzdłuż niej wypatrując jakiegokolwiek znaku obecności ludzkich istot. Jednak poza zaśmieconym poboczem nie dostrzegał żywej duszy. Od czasu do czasu mijał odnogi wstęgi rozchodzące się w boki. Za każdym razem walczył ze sobą, aby zmusić się do przemknięcia na ich drugi kraniec.
Na skraju mglistego poranka dostrzegł w końcu ludzką kobietę na poboczu. Przechadzała się w tę i z powrotem. Jej pusty wzrok spozierał gdzieś w dal, jakby tęskniąc za czymś bardzo ulotnym. Trzęsła się z zimna, a z jej ust wydobywały się obłoki pary.
Borowy przycupnął w osłonie gęstwiny lasu. Dla pewności oblekł się w mgłę licząc, że nie zostanie zauważony. Znużenie dawało mu się już we znaki. Obawiał się jednak,

13




że jeżeli gdzieś zaśnie, może obudzić się w jeszcze gorszych czasach.
Zastanawiał się jak podejść do tej istoty ludzkiej? Jak do niej przemówić? Czy go zrozumie? Choć w jego próchniejącej głowie pojawiały się różne pomysły, jakaś wewnętrzna siła nie pozwalała mu się ruszyć. Siedząc tak myślał, czy jednak się nie wycofać? Zwyczajnie odejść by szczeznąć gdzieś w spokoju, zupełnie jak umęczona Mamuna? Byłoby to o wiele łatwiejsze niż stawienie czoła człowiekowi.
Po jakimś czasie zobaczył, że kobieta zaczyna nerwowo się przemieszczać. Krążyła w tę i z powrotem, przestępując z nogi na nogę. W końcu zatrzymała się, westchnęła i ruszyła w stronę lasu. Borowy skulił się jeszcze bardziej i w przerażeniu obserwował zbliżającą się istotę, która ucieleśniała sobą wszystko, co mu zgarażało.
Kobieta o pustym wzroku przeszła tuż obok niego, jakby go wcale nie widziała. Podążyła nieco dalej, po czym przykucnęła gdzieś w krzakach wypróżniając się na leśne runo. Skończywszy wstała, wytarła się i z przewieszonej przez ramię sakwy wyciągnęła suchy tytoń. Za pomocą urządzenia krzesającego ogień

14




zapaliła zwitek liści i zaczęła przechadzać się po lesie wypuszczając z siebie śmierdzące opary.
Gniew i zgorszenie zawrzały we wnętrzu demona. Oczywiście, zwierzęta też wypróżniały się w lesie, ale przechadzanie się po nim z przenośnym źródłem ognia wydawało się mu niezwykle niebezpieczne. Zupełnie jakby kobieta wiedziała, że może być otoczona przez duchy i pokazywała im, że się nie boi, ponieważ potrafiła ujarzmić płomień.
Nie poruszając nawet gałązką, Borowy obserwował kobietę o pustym spojrzeniu. To jak kluczyła po ścieżce oraz jak bez najmniejszego oporu strzepywała popiół dookoła siebie. W końcu wyrzuciła wciąż tlący się ogarek i zupełnie jakby chciała zaśmiać się leśnym duchom w twarz, zdeptała go stopą.
Uznając, że oto jest moment na działanie, Borowy poprosił ścieżki, aby splątały swe biegi. Dzięki temu kobieta chcąc wrócić na swoje miejsce przy pasie czarnej wstęgi, zaczęła kluczyć po leśnym dukcie, nie mogąc dojść do tego, w którą stronę właściwie powinna iść. Kiedy zaczęła ją otaczać mgła, przystanęła na chwilę trzęsąc się z zimna i strachu.
– Nie obawiaj się –

15




Borowy mruknął stając tuż przed nią.
Nie wiedział jak kobieta zareaguje. Nawet pomimo tego, że oblekł się we mgłę i skulił, bacznie obserwował jej reakcje. Władała przecież ogniem. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy jej paniczny wrzask odbił się echem po lesie. Piszczała, jakby obdzierano ją ze skóry.
Wyprostował się i wyciągnął do niej sękate ręce. Chciał przepraszać, uspokoić ją, pokazać, że nie ma złych zamiarów. Ujawnienie się odniosło odwrotny skutek. Ludzka kobieta zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej, po czym odwróciła się by uciec. Jej bieg nie trwał długo, ponieważ splątane przez demona ścieżki niemal natychmiast doprowadziły ją ponownie przed jego oblicze.
Nie chcąc by jej wrzask sprowadził do nich kolejnych ludzi, złapał kobietę w pokryte sękami ramiona. Jego palce wydłużyły się i oplotły wokół jej głowy, zasłaniając nos i usta.
Szarpała się jeszcze przez chwilę, co sprawiło, że jedynie zacieśnił uścisk. Nigdy by się nie spodziewał, że te krwiożercze, władające nienaturalnymi żywiołami istoty będą tak delikatne. Bardzo szybko poczuł na gałęziach swych palców ciepłą krew kobiety.

16




Usłyszał jak trzaska chrząstka jej nosa i pękają kości czaszki. Przyglądał się jej kiedy coraz słabiej wierzgała, oczy zrobiły się czerwone, a lico sine niczym u topielca. W końcu zwiotczała w jego uścisku i już się nie poruszyła.
Rzucił truchło na ziemię wykrzywiając porastającą mchem i drewnem maskę swojej twarzy. Przykucnął nad ciałem miarkując przez chwilę, co właściwie powinien zrobić. W końcu nie mając lepszego pomysłu położył dłonie na ziemii. Jego palce wniknęły w glebę sięgając do okolicznych drzew i krzewów, roślin oraz grzybów. Zawezwał je, by oplotły zewłok człowieka, wniknęły weń i tchnęły w niego odrobinę swojego życia.
Jak na zawołanie z ziemi wystrzeliły giętkie i ostre korzenie by wbić się we wciąż miękkie i soczyste mięso. Dalej drążyły w środku ciało rozprzestrzeniając się i łącząc z systemem nerwowym ludzkiej istoty. Mchy zaczęły porastać jej skórę, a unosząca się w powietrzu grzybnia przedostawać do jej ust i nosa.
Po chwili ulotna poświata zawisła nad ciałem. Przerażone oczy sinego trupa zamrugały i zabłysły zielonym światłem. Usta kobiety drgnęły i poruszyły

17




się bezgłośnie.
– Nnn… nic nie widzę… – wydusiła w końcu z siebie, kiedy powietrze na powrót zagościło w jej płucach. – Co … się dzieje?
– Nie żyjesz – Borowy odparł spokojnie. Choć wciąż czuł lęk przed ludzką istotą, teraz przynajmniej miał ją w swojej mocy. Brzydził się tego, lecz potrzeba odnalezienia swego ostatniego dziecka okazała się silniejsza niż wszystko inne.
– Jak to się stało?
– Chyba cię zabiłem – mruknął pochylając się nad nią. – Nie jest mi przykro, jeżeli się nad tym zastanawiasz.
– Ale dlaczego… co ja zrobiłam? Jak to możliwe… że nie żyję, ale ze mną rozmawiasz?
Leśny demon pokręcił głową ze skrzypieniem wyginanej kory.
– Uwolnię cię – obiecał. – Ale musisz odpowiedzieć mi na pytanie.
Kobieta jęknęła bezskutecznie próbując potaknąć martwym karkiem.
– Moja córka – Borowy kontynuował niewzruszony. – Widziałaś ją?
– Ale ja… nie wiem…
Demon westchnął ciężko. Przywołał w myślach obraz swego dziecięcia. Jej uśmiech, taki smutny i radosny zarazem. Ciepłe i nostalgiczne spojrzenie. Oliwkową skórę pokrytą pełnymi życia tatuażami.
– Tak! –

18




kobieta szarpnęła się oświecona. – Widzę ją. Znam ją. Znałam ją!
Borowy odetchnął z ulgą. Nadzieja zawitała w jego starym sercu.
– Mów – polecił niemal uradowany.
– Rozmawiałam z nią. Dziwna taka była, ale miła. Odjechała.
Fala strachu, która uderzyła w Borowego rozbiła jego rosnące nadzieje. Udzieliła się również martwej kobiecie. Błyszczące na zielono oczy rozszerzyły się i pociekły z nich ostatnie w jej życiu łzy.
– Współczuję ci … – kobieta wycedziła przez zaciśnięte gardło. – Czuję twoją samotność i twój strach. Nie rozumiem ich… ale współczuję.
– Na co mi współczucie człowieka?
– To też czuję. Jesteś samotny… znam się na samotności. Dlatego powiem ci, gdzie ją znajdziesz…
Przed oczami duszy Borowego ukazał się obraz jego największego strachu. Stworzonego przez ludzi gąszczu monolitów z betonu, stali i kwarcu. Poprzecinane czarnymi wstęgami arterie metropolii, po której poruszały się stalowe bestie wszelkiej maści. Ludzi przemykających między niebotycznymi wieżami. Ujarzmiających burzę, ogień i wodę. A pomiędzy tym pozbawione duszy drzewa i krzewy wyrastające z betonowych

19




chodników. Pośrodku tego zaś zobaczył niewysoki, rzeźbiony monolit. I wiedział, że znajdzie tam córkę. W samym środku swojego najgorszego koszmaru.

     Dębowe drzwi w zastraszającym tempie pokryły się wykwitami mchu. Odpadająca od nich biała farba wypychana była przez wyrastające spomiędzy desek poskręcane gałęzie i pnącza. Cuchnące dymem, alkoholem i perfumami, ciemne wnętrze mieszkania w kamienicy na chwilę rozświetliła zielona aura. Wielkie drzwi zadrżały skrzypiąc i jęcząc, by po chwili eksplodować w mrowiu drzazg.
Z jednego z licznych pomieszczeń wypadł zaskoczony mężczyzna. Po jego łysej czaszce tańczyły refleksy kolorowych lamp oświetlających przedpokój. Wściekłość w jego oczach na chwilę przygasła, kiedy zobaczył niezrozumiały dla siebie widok stwora stojącego w wejściu do mieszkania. Przegryzł kwitnącą w gardle gulę strachu, zacisnął wytatuowaną dłoń na trzonku gumowego młotka i ruszył przed siebie.
Kurz i pył opadały powoli. Stojący ponad szczątkami drzwi stwór z obrzydzeniem patrzył na połyskujące sztucznym światłem wnętrze i szarżującego nań draba ściskającego w dłoni dziwne narzędzie

20




zrodzone z plugawej unii drewna i chemikaliów. Nie zważając na zagrożenie schylił głowę by zmieścić się w przejściu i wkroczył do środka mieszkania.
Pierwszy cios, który spadł na jego bark odbił się od skóry gęsto pokrytej splotami drewnianych mięśni. Kolejny wysadził ze stawów masywną żuchwę, czemu towarzyszyło nieprzyjemne chrupnięcie.
– Córuś… – stwór wychrypiał patrząc w dal ponad ramionami napierającego nań draba.
Jeszcze jedno uderzenie…
Pełny irytacji warkot wydobył się z masywnej piersi, brzmiąc niczym chrzęst trących o siebie zmurszałych gałęzi. Nie mógł przecież pozwolić, by coś go powstrzymało. Żaden człowiek go nie powstrzyma. Już nie. Nie teraz. Nie po tym, co przeszedł aby dostać się w to piekielne, pozbawione życia miejsce.
Rozejrzał się szukając czegoś, co mogło mu pomóc. Widział wnętrze korytarza udekorowane obrazami nagich ludzi oprawionymi w plastikowe ramy. Drzwi do licznych pomieszczeń zrobione ze sprasowanych wiórów utopionych w sztucznym kleju. W żyłach budynku płynęła woda, ale zanieczyszczono ją chemikaliami oraz uwięziono w okowach metalu i plastiku. Lecz tuż pod

21




stopami znajdowało się drewno. Stare, martwe i przykryte warstwami lakieru.
– Cóóórrrrkoooo!!! – żałosne wycie rozlało się po całym budynku. Odpowiedziały jej piski przerażenia dobywające się zza otaczających ją zamkniętych drzwi.
Łysy mężczyzna zwątpił w swoje siły. To co widział przed sobą przerastało jego mizerną wyobraźnię i wykraczało poza jakiekolwiek zrozumienie. Kiedy stwór postąpił kolejny krok do przodu i smagnął go swoimi chrzęszczącymi łapami, upadł na podłogę z trudem łapiąc oddech. Twarz i klatka piersiowa piekły go jakby ktoś właśnie wychłostał go wierzbowymi witkami, lecz cios okazał się mocny niczym uderzenie młotem.
Działał odruchowo. Ponieważ delikatny środek perswazji nie zdał egzaminu, sięgnął po śmiercionośną broń. Odrzucił więc młotek i wcisnął rękę za pazuchę skórzanej kurtki by wyciągnąć pistolet. Wymierzył go w intruza i nacisnął spust.
Huk wystrzału rozerwał powietrze. Potem następny i jeszcze jeden. Zza drzwi pomieszczeń odezwały się kolejne piski oraz wrzaski pełne skrajnego przerażenia. Mężczyzna widział, jak kule rozrywają dziwne ubranie intruza, a

22




brązowa krew bucha z ran na jego klatce piersiowej i brzuchu.
Ugodzony przez palące pociski stwór jęknął przeciągle i zachwiał się na grubych nogach. Był ogromny i wściekły. Jego zmierzwiona fryzura z przypominających rogi patykowatych włosów sięgała wysokiego sufitu, a długimi ramionami opierał się o ściany korytarza.
Przez łysą czaszkę draba przebiegło pytanie, na które nie potrafił sobie odpowiedzieć. Bo jak to jest możliwe, żeby krew tego czegoś topiła podłogę? Wżerała się w nią, a tam gdzie upadła wyrastał mech i gałęzie? Po chwili nie miał już szans się zastanawiać, ponieważ podłoga dookoła niego ożyła. Gałęzie, pnącza i wici zaczęły wystrzeliwać ze szpar między deskami. Oplatały się wokół jego rąk, nóg i torsu niczym węże.
Prawie natychmiast stracił oddech czując jak oczy wychodzą mu z orbit. Nie mógł krzyczeć, choć słyszał trzask łamanych kości, a pękająca skóra na jego ciele broczyła krwią. Ciśnienie było nie do zniesienia. Czuł, jak wszystko w nim jest miażdżone. Jak ściskane przez napierające wnętrzności serce przestaje pompować krew, a do jego gardła, nosa i odbytu wdzierają

23




się kolczaste gałęzie, by rozrywać go od środka. Ostatnie co widział, to cień stwora stąpającego tuż nad nim.
– Cóóórkoooo… – rozległ się bolesny jęk.

     
Borowy podszedł do pierwszych drzwi i wysadził je z zawiasów kopnięciem sękatej nogi. W środku pomieszczenia panował półmrok. Za szerokim łóżkiem skrywała się drobniutka, naga dziewczyna. Za nią zaś chował się opasły mężczyzna bezskutecznie próbujący naciągnąć na siebie spodnie. Sapał ciężko. Na jego czole i trzęsącym się jak galareta podgardlu perlił się śmierdzący pot.
Kolejny pokój i kolejne przerażone dziecko o długich, czerwonych włosach.
Następny, a w nim kobieta wciąż przywiązana do łóżka, oświetlana przez wiszącą na ścianie taflę emitującą ruchome obrazy pełne perwersji i cierpienia. Obok niej zaś dwóch podstarzałych mężczyzn próbujących wyswobodzić się ze skórzanych masek.
Szukał dalej. Wkroczył do ostatniego pomieszczenia. Tam, na skórzanej kanapie pół siedziała, pół leżała ona. Jej zielono niebieskie loki spływały kaskadami na smukłe ciało pokryte tatuażami zrobionymi ze światła księżyca i liści paproci. Zmęczona

24




twarzyczka kryła nieprzytomne oczy patrzące bez wyrazu gdzieś w przestrzeń.
– Córuś – chrzęszczący jęk demona rozlał po pomieszczeniu żałość i ból. – Kalinko. Rusałko ty moja – mruknął i delikatnie wziął dziewczynę w sękate ramiona. – Wracamy do domu.
Kalina uniosła nieprzytomny wzrok do góry i pogładziła stwora po szorstkim policzku. Jej uśmiech był smutny i przeminął tak szybko, jak babie lato na wietrze.
– Nie ma już domu, Borowy…
Leśny demon wyprostował się i skierował do wyjścia. Tulił mocno dziewczynę do krwawiącej piersi. Każdy chrapliwy oddech wydobywający się z niego brzmiał jak chrzęst upadającego drzewa. Każdy ruch sprawiał mu trudność. W pobliżu nie było nic na tyle żywego, co mogłoby mu pomóc.
Postawił długi krok ponad zmasakrowanymi zwłokami łysego człowieka i skulił się wychodząc poprzez rozsadzone przez gałęzie drzwi mieszkania. Łoskot jego ciężkich kroków na schodach odbijał się echem między ścianami starej kamienicy.
Na zewnątrz panowała biała noc. Śnieg pokrywał zasypane ulice miasta, ukrywając pod grubą warstwą puchu brud, który pokrywał martwe ulice

25




metropolii.
Ciężko kroczył kierując się ku płynącej niedaleko rzece. Każdy krok sprawiał mu ból. Każdy oddech chrypiał coraz mocniej, kiedy przestrzelona pierś broczyła brązowo zieloną krwią. Brudne, pełne pyłu i smrodu powietrze dusiło. Sękate stopy ślizgały się nie znajdując oparcia w ziemi, a natrafiając jedynie na asfalt i beton. Nawet rosnące wzdłuż ulic samotne drzewa stały ciche, w zimowym śnie marząc jedynie o blasku słońca i wolności dla swych korzeni szukających życia w tej odrobinie gleby, jaką ofiarowało im ludzkie siedlisko stworzone z betonowych monolitów. Były takie ciche. Smutne i cywilizowane. Pozbawione duszy.
Krew demona spływała wprost z ran na delikatne ciało Kaliny, a dalej skapywała na śnieg. Każda jej kropla sprawiała, że tatuaże na skórze dziewczyny nabierały blasku, a to co spadło na ziemię pozostawiało za nimi ścieżkę z kwiecistych krzewów wyrastających na śniegu.
Nieliczni ludzie przemykali ulicami miasta, podążając do swoich betonowych kryjówek. Kiedy widzieli niezwykłą parę, nie pytali czy pomóc. Borowy nawet na nich nie patrzył. Wyciągali jedynie swoje małe, świecące zabawki by

26




uwiecznić tą chwilę w statycznym lub ruchomym obrazie.
-– Po co przyszedłeś? – szepnęła dziewczyna. – Czemu to robisz?
Borowy nie odpowiedział, tylko podążał przed siebie. Co chwila spoglądał w górę na kołujące ponad nim ciekawskie kruki. Rozglądał się, z grozą patrząc na stalowe bestie ustawione przy czarnych wstęgach ludzkich dróg.
Aby dotrzeć do rzeki zeszli po wielkich, betonowych schodach. Każdy krok Borowego był coraz cięższy. Jego opiekuńczy uścisk stawał się słabszy. Jeden po drugim, oddechy robiły się płytsze.
– Wrócisz do domu, dziecko – jęknął wchodząc do zimnej rzeki.
Kiedy to robił, czuł jak zanieczyszczona woda pali jego skórę zimnym ogniem chemikaliów, śmieci i ludzkich ekskrementów.
– Nie ma już domu – Kalina szepnęła wtulając się w skórę pokrytą korą. – Nie ma lasów, ni polan. Nie ma cnych młodzieńców do uwodzenia, ani pięknych pieśni do śpiewania. Powietrze pali niczym ogień. Pory roku oszalały. Spłachetki drzew pozostałe po potężnych głuszach przecinane są przez blizny z asfaltu, po których jeżdżą stalowe monstra chlapiące dookoła olejem i smrodzące spalinami. Jedyne

27




co rusałka może zrobić w tym świecie, to stanąć na poboczu i sprzedawać swoje ciało śmierdzącym i zgnuśniałym degeneratom. Dać się porwać i zamknąć w domu publicznym, gdzie jej światło przeminie jako mgła o poranku.
Borowy stał już po pas w rzece. Jego krew spływała z ciała dziewczyny i rozpuszczała się z sykiem w brudnej wodzie. Głębokie, zielone oczy osadzone w jego czaszce traciły powoli blask, lecz ciągle tliła się w nich iskierka nadziei.
– Dziecino… – mruknął słabo. – Rusałko, córeczko ty moja. Ja nic już nie poradzę... Ale ty możesz. – Kiedy to mówił, jego ramiona zaczęły oplatać Kalinę. Owijały ją w szczelny kokon z gałęzi, pnączy i mchu. W końcu osłonił ją całą i delikatnie położył na wodzie.
– Płyń dziecino. Szukaj dzikich lasów, czystych jezior, zielonych łąk i świeżego powietrza. A kiedy je znajdziesz, nie daj ich sobie zabrać. Nie pozwól. Będziesz uwodziła każdego, kto postawi stopę na twojej ziemi. A kiedy wysłucha on twych pieśni i ulegnie twoim wdziękom... masz moje przyzwolenie, by pogruchotać jego ciało i pożreć jego życie. Niczym wilk zapędzony w pułapkę gryź, szarp

28




i walcz o to co twoje. Bo człowiek ci nie odpuści. Nigdy.
Borowy pchnął obleczoną w żywą trumnę Kalinę, by popłynęła z biegiem rzeki. Patrzył jak oddala się od niego, płynąc pod stalowymi mostami, niesiona przez wodę odbijającą nienaturalne światło betonowego miasta.
Brudna ciecz przenikała jego ciało i zatruwała je od środka. Przestrzelony tors krwawił zieloną posoką, a z dziur na klatce piersiowej wydostawały się bąbelki skażonego powietrza. Najpierw ugięło się pod nim jedno kolano, a po chwili następne. Kiedy pokryta gałęziami głowa zanurzyła się pod wodą, spokojnie zamknął oczy, skulił się i dał ponieść martwej rzece. W tym ostatnim śnie przywoływał przed oczy obrazy z dawnych czasów. Życiodajny blask słońca. Śpiew ptaków w gęstwinach drzew. Leśne duchy przemykające tuż na krawędzi wzroku. Świat bez człowieka i jego wynalazków. Świat pełen cudów.

29




Wyrazy: Znaki: