Było grubo po dwudziestej pierwszej gdy przyjechałem na miejsce masakry. Wielkie krople deszczu niczym ołowiane kule rozbijały się na kilku podziurawionych i palących się cywilnych samochodach. Jednak najsmutniejszym widokiem była policyjna furgonetka oddziałów szybkiego reagowania Detroit. Chłopaki nie zdążyli nawet wyjść przez tylne drzwi, gdy rozczłonkowała ich salwa z jakiegoś ciężkiego karabinu maszynowego lub działka. Po drugiej stronie ulicy, w czerwonym świetle reklamy kremu do opalania, leżało kilkanaście ciał agresorów, którzy rozpoczęli tę jatkę. Gdy podszedłem do nich, zobaczyłem znajome rany postrzałowe. Pechowcy musieli nie zdążyć, spierdolić przed przyjazdem Robocopa, który pojawił się chwilę po nadaniu komunikatu o potrzebie wsparcia. Ja jak zwykle miałem za niego sporządzić raport, jeszcze raz zbadać miejsce przestępstwa i zamknąć sprawę jeżeli wszystko by się zgadzało.
Jednak jedna kwestia nie była rozwiązana. Gdzie była broń, która wykonała tę całą masakrę specjalsów?
Uliczni gapie patrzyli na miejsce zbrodni niczym sępy próbujące dojrzeć coś ciekawego. Próbowali też przy okazji
1
przedostać się przez taśmę policyjną, popychając co chwilę jednego z moich znajomych sierżantów gdy ja robiłem oględziny. Ktoś coś krzyczał, ktoś inny plunął w moim kierunku.
Od kiedy OCP zmniejszyło nasze wypłaty i chłopaki zaczęli strajkować, ludzie przestali nas szanować. Twierdząc, że przez naszą bezczynność oni giną. Mieli w tym trochę racji, ale to wszystko było tylko ponurą grą korporacji, która chciała w końcu przejąć to biedne miasto. Każdy o tym wiedział.
Nachyliłem się nad jednym z ciał napastników. Czerwone, przekrwione oczy oraz napuchnięty język. Nienaturalnie powiększone węzły chłonne. Czerwony pot w okolicach skroni. Ćpuny NUKE, jak nic. Pomyślałem od razu i rozejrzałem się dookoła, będąc jeszcze na kuckach. Bycie młodszym aspirantem przypisanym do Robocopa nie było takie złe. W mojej robocie nie było akcji. Przyjeżdżałem od razu po tym jak nasz blaszany drwal zrobił swoje i spisywałem co i jak. Potem tworzyłem raport. Czasem zadzwoniłem do chłopa, aby ustalić szczegóły, jednak zawsze słyszałem jedno zdanie. Keller, pisz tak, jak było. To nie istotne, że nigdy nie byłem na miejscu
2
zdarzenia w momencie gdy ono trwało. Robocop uważał jednak, że jestem na tyle kompetentny i ogarnięty, że każde miejsce zbrodni nie stanowi dla mnie żadnego wyzwania. Nie, żebym kwestionował swoje umiejętności. Ale sądzę, że jemu nie chce się tego po prostu robić. Mówiąc trochę ironicznie i dość nielogicznie, bo przecież podobno to maszyna. Tak po ludzku nie chce mu się pierdolić z raportami.
Nie było niczego dookoła, co świadczyłoby o umiejscowieniu tego rodzaju ciężkiej spluwy. No i pozostawało jeszcze jedno pytanie. Jakim cudem taki sprzęt zniknął przed przyjazdem naszego mechanicznego policjanta? Nie czekali na niego? Co tak naprawdę było celem? Specjalsi?
Czułem podskórnie, że ktoś mnie wpakował na jakąś minę. W sprawę, która ma głębokie i gówniane dno. Przecież mogli wypuścić ze mną jednego z bardziej doświadczonych policyjnych detektywów. Jednak jakimś cudem wszyscy byli akurat zajęci.
Nie dałem za wygraną. Zacząłem wszędzie chodzić i patrzeć, węszyć niczym pies myśliwski, szukając śladów ciężkiego sprzętu bojowego. Po kilku minutach znalazłem. Pod jednym z ciał ćpunów była samotna łuska
3
dużego kalibru. Broń stanowczo za ciężka dla człowieka. Ale czy aby na pewno?
Cała akcja rozpoczęła się około dwóch godzin temu. Najpierw patrol natknął się na bandę ćpunów i po próbie kontroli dokumentów rozpoczęła się strzelanina. Potem chłopaki poprosili o pomoc, kilkanaście minut później pojawili się SPEC-DET, czyli specjalsi z Detroit. Chwilę później ostatni policjant resztkami sił wywołał Robocopa, który przyjechał po kolejnych pięciu minutach. Czyli w ciągu pięciu minut ciężki sprzęt został ewakuowany przez ćpunów z miejsca rzeźni.
Rozejrzałem się po najbliższych budynkach znajdujących się w okolicy miejsca położenia łuski. Niestety nie znalazłem nic, co wskazywałoby jednoznacznie na miejsce rozłożenia tego typu broni. No, chyba że było to jedno z wielu okien starego budynku naprzeciwko.
Zamknięty kilkanaście lat temu hotel Paradise. Pamiętałem go z reklam, jakie widziałem w dzieciństwie. Wielkie, wręcz gigantyczne cholerstwo. Podszedłem do drzwi, rozpinając mój wysłużony brązowy płaszcz. Były uchylone, a deski, które do tej pory wisiały mocno przybite grubymi gwoźdźmi, zostały dosłownie
4
powyrywane.
Olbrzymia siła jak na człowieka. Pomyślałem.
Wyjąłem broń i wszedłem do środka. Nie było sensu wzywać posiłków. Po tej masakrze nie znalazłby się ani jeden chętny policjant, aby pomóc koledze. To raczej było oczywiste, więc musiałem działać sam. Korytarz przede mną był krótki, kończył się wielkim pomieszczeniem recepcji, gdzie pajęczyny i kurz tworzyły swój specyficzny eco-system. Zniszczone przez czas i ćpunów lub bezdomnych meble walały się wszędzie. Jedyne światło znajdowało się u szczytu sufitu, gdzie była olbrzymia i stara szyba. Ten obiekt, aż się prosił, aby spaść na moją głowę. Szedłem powoli i spokojnie, wyrównując oddech.
Przed robotą w Policji Detroit byłem żandarmem w armii, więc potrafiłem walczyć, strzelać oraz rozwiązywać sprawy. Jednak nigdy nie miałem do czynienia z sytuacją, w której jestem sam przeciwko komuś lub czemuś z taką wielką siłą ognia. Zresztą, po co to wszystko? Żeby wybić kilku Specjalsów? Bez sensu. Spojrzałem na podłogę. Ktoś tędy szedł i było to stosunkowo niedawno. Osoba musiała być ciężka, bo ślady pozostawione przez ną były wyraźne.
5
Popękane płytki, mocno odrzucony na boki kurz. Zwolniłem jeszcze bardziej.
Przykucnąłem przy starym i dużym biurku recepcji, bo gdzieś tam z przodu usłyszałem jakieś zdania. Ktoś właśnie prowadził żywiołową rozmowę, jednak nie był to typowy ludzki głos. Dźwięk słów był zniekształcony, metaliczny? Elektroniczny?
- Żaden z tych idiotów z policji nie poszedł za mną. Nie. Przyjechał, zrobił porządek jak zwykle z ćpunami i odjechał. Teraz czekam na tego jego pomagiera od raportów. Tak, cały czas trzymam rękę na pulsie…
Kurwa. Czekali na Alexa czy na mnie? Po co? Z każdą następną chwilą robiło się coraz duszniej. Czułem, jak krople potu pojawiają się na skroni. Sprawa była o wiele grubsza niż się wydawało. Musiałem szybko podjąć decyzję czy wchodzić w ten syf głębiej, czy spierdalać. Wtedy usłyszałem kolejne słowa.
- Czekaj! Jest samochód tego przychlasta! Ale jego samego nie ma na ulicy! Nie wiem. Ktoś znalazł podłożoną łuskę! Dobra, kończę, bo chyba jest w środku. Odezwę się później, bez odbioru.
Ukryłem się głębiej w pomieszczeniu recepcji. Cienie i mrok były moją jedyną osłoną, nie licząc
6
olbrzymiego biurka. Moja dłoń mocniej zacisnęła rękojeść pistoletu. W starym hotelu znów rozlała się cisza. Nagle usłyszałem ciche kroki dobiegające ze schodów naprzeciwko recepcji. Ktoś właśnie po nich schodził.
- Keller, przestań odpierdalać i wyjdź z ukrycia. Zagrajmy w otwarte karty.
Znów usłyszałem ten sam dziwnie zmodyfikowany głos. Nagle na schodach pojawiła się wysoka postać w czarnym golfie, skórzanej motocyklowej kurtce, z wielkim karabinem maszynowym w obu rękach. Schodził bardzo powoli i uważnie. Musiał mieć przeszkolenie wojskowe, były żołnierz lub jakaś formacja militarna. Może prywatny sektor.
- Mam interes do Ciebie. Jeśli nam pomożesz, to my pomożemy Tobie.
Wycelowałem nieznajomemu prosto w głowę i odpowiedziałem.
- Tak? A jaki?
Nieznajomy zatrzymał się w połowie schodów. Był chyba lekko zaskoczony.
- Wystawisz nam Alexa, a my ciebie awansujemy.
- Czemu miałbym to zrobić?
- Bo inaczej zginiesz?
Na pierwszy rzut oka miałem przewagę, jednak pewność siebie tego człowieka była niepokojąca.
- A jeżeli ja odstrzelę Ci głowę pierwszy?
- To przyjdą następni Keller. Pomóż sobie, a nie
7
przeszkadzaj.
Sprawa z każdą sekundą przybierała coraz gorszy obrót.
- Po co wam Alex? Przecież on wykonuje tylko swoją robotę?
Nikomu nie przeszkadza. Powiem więcej, mobilizuje resztki policji w Detroit do lepszej pracy!
- Ilość Robocopów na ulicach musi się zgadzać.
- Nie rozumiem.
- Mój pracodawca chce oryginału, aby można było stworzyć lepsze kopie.
- To ty nie pracujesz dla OCP?
- Stary! OCP to już przeżytek. Ta korporacja już umiera. Trzeba zrobić z nią porządek tak jak z jej reliktami. Detroit będzie pierwszym miejscem dla Chińskiej Potęgi.
- Co ty pierdolisz?
Nieznajomy stał jak słup betonu. Miałem wrażenie, że rozmawiam z maszyną.
- Nie mam czasu ani uprawnień, aby powiedzieć Ci więcej. To jesteś z nami czy przeciwko nam?
- Człowieku! Czy ty wiesz, o co prosisz oficera policji? Po co w ogóle mi o tym wszystkim mówisz?
- Bo jeżeli się nie zgodzisz, to i tak zginiesz.
To była ewidentnie prawdziwa groźba. Bez dwóch zdań, właśnie otrzymałem informacje o zbliżającej się strzelaninie, w której mam być ofiarą. Adrenalina i strach rozpoczęły tworzenie morderczej mieszaniny w moim organizmie. Musiałem działać
8
szybko i sprawnie.
Wyciągnąłem podręczny komunikator policyjny i wystukałem informacje do Alexa. „Uważaj na siebie, Chińczycy chcą cię przejąć. Pewnie zaraz zginę. Żegnaj”. W międzyczasie odpowiedziałem.
- Dobra koleś, sprawa jest prosta. Wiesz o tym, że nie zdradzę Murph’ego, ale też domyślasz się, że nie jestem idiotą. Dlatego proponuję, co następuje. Opuścisz broń i poddasz się dobrowolnie, a ja zapomnę o całej sprawie. W przeciwnym wypadku zarobisz kulkę prosto w łeb. Co ty na to?
- Oj Keller. A mogłeś być ważnym elementem nadchodzących zmian, a tak…
Oddałem strzał gdy ten drugi wycelował w moją stronę. Chwilę później seria karabinu maszynowego rozlała się po okolicy, rozrywając biurko w recepcji w drobny mak. Niestety nie zdążyłem zauważyć czy trafiłem, bo napastnik zniknął z mojego pola widzenia. Tym razem nie oberwałem, ale tego gnoja nie było już na schodach. Nie miałem dużo czasu. Jeżeli przeżył, to wiedział już gdzie jestem.
Wyskoczyłem zza zasłony i pognałem w kierunku korytarza prowadzącego na zewnątrz, w tym samym momencie długa seria przeorała ścianę po mojej prawej stronie. Znów
9
nie trafił i był dosłownie za mną. Wyskoczyłem na ulicę przez główne drzwi, mając nadzieję, że zastanę tutaj moich kolegów po fachu. Nie było nikogo. Ulica była całkowicie pusta. Usłyszałem odgłos kroków idących za mną. Zbiegłem po krótkich schodach i schowałem się za policyjnym wrakiem samochodu. Wycelowałem w drzwi.
Jednak nikt już z nich nie wyszedł. Nagle przez mój komunikator usłyszałem tylko…
- Miej się na baczności Keller. Teraz polujemy na was dwóch, a twoim przyjaciołom brakuje pieniędzy, prawda?
Podniosłem do ust krótkofalówkę i krzyknąłem.
- Kurwa człowieku, o co ci chodzi!?
- Jesteś sam Keller i nawet twój Robocop Ci nie pomoże.
Nagle padła ciężka seria, która wystrzelona została z okna na piętrze. Przerażający ból przeszył moją nogę, upadłem na ziemię. To nie był koniec. Elektroniczny głos z okna krzyknął.
- Mówiłem, że to koniec.
Pod wpływem adrenaliny wychyliłem się zza podziurawionej maski i oddałem kilka strzałów w jego okno. Chwile później skuliłem się przy nadkolu i rozejrzałem dookoła. Niedaleko mnie był transporter SPEC-DET. Nie byłem pewien czy dam radę, ale
10
musiałem dostać się za niego, musiałem zaryzykować. Na moje szczęście, pod moimi nogami leżało ciało jednego z ćpunów. Przerzuciłem go na plecy i klnąc, zacząłem kuśtykać w kierunku wybranego celu. Seria z karabinu maszynowego przeorała moją trasę, rozpruwając ciało leżące na moich plecach. Resztka szczęścia wyparowała, a ja dotarłem do celu bez obrażeń. Znów odezwała się krótkofalówka.
- Zrobiłeś już rachunek sumienia glino?
Zrzuciłem z pleców worek mięsa i cały zakrwawiony sprawdziłem magazynek. Cztery pestki czekały na swoją szansę. Miałem przestrzeloną łydkę. Oberwałem chyba z rykoszetu, bo w innym razie miałbym w tym miejscu kikut. Odezwałem się do zabójcy.
- Spierdalaj do Chin, czubku!
Obok mnie były lekko uchylone boczne drzwi do wozu specjalsów. Delikatnie je rozsunąłem i zajrzałem do środka. Oprócz masy krwi i resztek chłopaków znalazłem karabin szturmowy, zmodyfikowany M16. Wyciągnąłem go z samochodu i sprawdziłem magazynek. Był pełen. Odbezpieczyłem broń. Powoli przesunąłem się w kierunku kabiny kierowcy i wyjrzałem zza rozbite okna. Napastnika nie było widać. Musiał zmienić pozycje.
11
Przykucnąłem więc i nasłuchiwałem.
Chwilę później usłyszałem delikatne kroki od strony zmasakrowanych ćpunów. Dupek wyszedł za zewnątrz.
- Wiesz, że zaraz się wykrwawisz?
Nieludzki głos rozlał się w powietrzu. Gnój był niedaleko miejsca, z którego uciekłem. Uspokoiłem oddech i wychyliwszy się szybko, oddałem krótką serię, w kierunku skąd przypuszczałem, że padły słowa.
Kilka głośnych przekleństw doszło do mych uszu, gdy znów kucnąłem.
- Trafiłeś mnie fiucie!
Odpowiedział facet w skórze, z głosem przeszytym bólem. Był wkurwiony i to bardzo. Dlatego nie zamierzałem milczeć. Może facet się złamie i spierdoli. Odpowiedziałem mu pewnie i głośno.
- Zaraz Cię zabiję, i tak to się skończy.
Długa seria przeszła przez wrak transportera policyjnego. Fragmenty szyb i blach zaczęły latać w powietrzu. Jeden z nich głęboko zranił mnie w bark, rozcinają płaszcz, koszulę i skórę. Zaczynało się robić ciasno. Przesunąłem się na kuckach w kierunku tyłu wozu, aby ostrzelać wroga stamtąd. W tym samym momencie usłyszałem warkot silnika samochodu. Napastnik też to usłyszał. Po krótkiej chwili nie miałem
12
żadnych wątpliwości, nadjeżdżała kawaleria.
Krótka seria z karabinu maszynowego znów spadła na wrak, jednak tym razem była oddana chaotycznie. Koleś najwyraźniej zaczął się wycofywać. Musiałem wykorzystać tę sytuację. Gdy na kilka chwil ostrzał umilkł, wychyliłem się i wyszukawszy cel, oddałem krótką serię w plecy wielbiciela chińskiego żarcia. Facet oberwał, jednak zdążył dobiec do budynku. W tym samym momencie przyjechał Alex.
- Keller, nie odsłaniaj się. Przejmuję sprawę.
Nie oponowałem. Wślizgnąłem się tylko do kabiny kierowcy i poszukałem apteczki. Gdy ogarniałem swoje rany, z budynku dobiegły wielokrotne strzały. Było ostro. Sama wymiana ognia trwała parę dobrych minut i pojawiała się na każdym poziomie, tego czteropiętrowego budynku. W końcu, po kilkunastu minutach usłyszałem krzyk i jakieś ciało spadło z dachu. Wychyliłem się zza wraku. To był człowiek w skórze. Chwilę później wyszedł Robocop. Spotkaliśmy się przy ciele napastnika i zacząłem gadkę.
- Chińczycy chcą Cię dopaść Murphy. Nie wiem dokładnie po co, ale mają wobec ciebie plany. Podobno OCP już jest skończone.
- Rozumiem.
13
Odpowiedział Alex, jak zwykle spokojnie.
- Musimy to gdzieś zgłosić, ale nie wiem gdzie. Ten koleś powiedział, że wszyscy u nas są kupieni. Że nie mamy dokąd uciec.
- To by wyjaśniało, dlaczego pojechałem na zgłoszenie, które okazało się nieprawdziwe. Chcieli nas rozdzielić.
- Tak. Proponowali mi awans, jeżeli bym Cię sprzedał.
- No to mamy problem.
- Nie mam pojęcia Rob co mamy teraz zrobić.
- Na początek, musimy pojechać z tobą do szpitala. Potem pomyślimy.
- Dobra. A tak w ogóle to dzięki, że wpadłeś drugi raz na tę samą imprezę.
- Nie ma sprawy.
14